Deep Sea Chemosynthetic Oases Full Movie. Exploring hydrothermal vents, cold-seep habitats, and food-falls including whale-falls and the communities at shipw
Michał Kwiatkowski | Utworzono: 2019-04-03 19:00 | Zmodyfikowano: 2019-04-03 19:00 A|A|A Premierowe dla każdego miesiąca spotkanie w Nie Było Grane oznacza 2 godziny z jednym tematem przewodnim: m e t a l e m. Przez 2 godziny z pozoru jest więc monotematycznie, ale każdorazowo łamiemy tę niepisaną zasadę, udowadniając że ten rodzaj muzyki jest bardzo pojemny i ma dużo do zaproponowania. Na początek nowe płyty z Grecji i Stanów Zjednoczonych, które zostały wydane co prawda w 2019 r., ale zakorzenione są w przeszłości i nie okaże się to zarzutem. W Stanach zajrzymy też na lokalną scenę hc punk. Wszystko po to by przekonać się, co wynikło ze spotkania muzyków kilku takich składów, którzy sformowali zespół śmiało sięgający do spuścizny Saint Vitus czy Witchfinder General. A że wszystko to wydarzyło się pod egidą znanej z Nie Było Grane wytwórni 20 Buck Spin, zajrzymy do jej tegorocznego katalogu. Słów kilka padnie też na temat zbliżających się koncertów. Będziemy wypatrywać klasycznych już szyldów (Neurosis), ale i najnowszych festiwalowych ogłoszeń – zarówno zlokalizowanych nieco dalej od Wrocławia (Daughters, The Body i inni w ramach OFF Festivalu) jak i w naszym mieście. Audycja Nie Było Grane – w wydaniu metalowym czyli sludge, doom, stoner, post i eksperymenty – Radio Wrocław Kultura, pierwsza środa miesiąca od do Jeśli chodzi o Wrocław, przypominam że bardzo dużymi krokami zbliża się IV odsłona Into the Abyss Fest. Z racji tego, że tegoroczny festiwal gwarantuje różnorodność stylistyczną jak i bardzo znane składy w line-upie ( Sólstafir, Godflesh), wrocławska impreza wyrasta na jedną z ciekawszych na polu ciężkiej muzyki. A to sprawia, że kontynuować będziemy przegląd kapel, które w maju pojawią się w Zaklętych Rewirach.
After more than a year and almost 40 festival screenings, Enter the Dark's World Tour 2010 - 2011 is finally at an end. It's been a great experience and I've learned quite a few t
Piąta odsłona Into The Abyss Festival odbędzie się w dniach 15 i 16 maja 2020 roku we wrocławskim klubie „Zaklęte Rewiry”!Into The Abyss to dziś największy w Polsce klubowy festiwal muzyki metalowej i pokrewnej, który wraca właśnie z piątą edycją. Pierwszym headlinerem imprezy będzie legendarny Venom, zespół dowodzony przez jednego z najbardziej wyrazistych muzyków sceny metalowej, wokalistę i basistę – Cronosa. Na Into The Abyss Festival grupa zaprezentuje przekrojowy set, zawierający utwory z kultowych albumów „Welcome To Hell” czy „Black Metal”, a także materiał ze swoich najnowszych dokonań. Nie ma szanującego się fana metalu, który nie odśpiewa z nimi tego wieczoru numeru „Countess Bathory”!U boku Venom wystąpi również brazylijskie death metalowe komando Rebaelliun, nowatorska i obrazoburcza Gruzja, posępni funeral metalowcy z Fuoco Fatuo, a także wielu innych wyjątkowych artystów, których ujawnimy już wkrótce!Przedsprzedaż dwudniowych karnetów na festiwal rozpocznie się już 6 grudnia o godz.: 16:00 na: (druki kolekcjonerskie)VENOM (Wielka Brytania) speed metal, thrash, black metal:Bez nich nie byłoby Hellhammer i Celtic Frost, co Tom G. Warrior wielokrotnie podkreślał. Inspirowały się ich twórczością legiony muzyków sceny ekstremalnej z każdego zakątka glonu, a zwłaszcza ci ze Skandynawii, Ameryki Północnej i Brazylii. Tak, świat bezlitosnego łomotu i wielbienia rogatego ma u Venom kolosalnie wielki dług W tym miasteczku wielkości mniej więcej naszych Kielc powstał w 1979 roku trzyosobowy potwór, który połączył motorykę, nomen omen, Motörhead, bezczelność punka, owinął całość w szatańską otoczkę i solidnie przyprawił szaleństwem, zwłaszcza Cronosa, który obok Mantasa i Abaddona, stanowił klasyczny skład Venom. To właśnie ta trójka odpowiada za pomnikowe dla death i black metalu albumy „Welcome To Hell”, „Black Metal”, „At War With Satan” z niesamowitą suitą tytułową, czy „Possessed”.Składu klasycznego już nie ma, panowie w pewnym momencie przestali się rozumieć i od dawna dogadać się nie mogą. Nazwa Venom została przy Cronosie, któremu od 2009 roku towarzyszą Rage (gitara) i Dante (perkusja). W tej konfiguracji powstało parę bardzo udanych płyt, by wspomnieć, chociażby „From The Very Depths”. Na koncertach oczywiście nie brakuje kawałków z legendarnych płyt, a Cronos wciąż jest równie szalony, jak (Brazylia) death metal:Nie ma nadziei dla świata, jeśli wierzyć temu, o czym growlują mistrzowie brutalnego death metalu z kraju wspaniałych piłkarzy, Copacabany, Jezusa z Rio i bardzo wielu znakomitych ekstremalnych zespołów, z Sepulturą, Sarcofago, Vulcano, Chakalem i Mutilatorem na czele. Powstały w 1998 roku w Pôrto Alegre Rebaelliun poza apokaliptyczną wizją świata (nie bez kozery jeden z ich albumów nosi tytuł “Annihilation”), wypluwa z siebie jednoznacznie antyreligijny przekaz z taką głębią nienawiści, że utonąłby w niej cały Rebaelliun naznaczona jest paroma przerwami, licznymi zmianami składu oraz tragicznym wydarzeniem, jakim była śmierć oryginalnego gitarzysty Fabiano Penny Correi w 2018, kiedy kapela świętowała 20-lecie powstania. Tragedia nie powstrzymała pałkera Sandro Moreiry w kontynuowaniu działalności zespołu. Tylko on z obecnego wcielenia Rebaelliun pamięta wizytę grupy w Polsce w 2000 roku, kiedy dała kapitalny koncert w Poznaniu, towarzysząc Vaderowi i Vital to death metal bezlitosny i znakomity technicznie. Jeśli ktoś ceni Krisiun, Deicide, Angelcorpse, czy Morbid Angel podczas koncertu Brazylijczyków będzie przeżywać wspaniałe chwile. I jest całkiem prawdopodobne, że usłyszy kapitalny cover „Day Of Suffering” autorstwa wspomnianej kapeli pana (Polska) black metal:W 2018 roku pojawił się na rodzimej ekstremalnej scenie twór tyleż odrażający, co frapujący tajemniczością plus brudem brzmienia oraz bezkompromisowością. I z pewnością niekojarzący się z pięknymi krajobrazami kraju ze stolicą z dość szybko dołączyła do cenionej wytwórni Godz Ov War, a Greg wydał w niewielkim odstępie czasu debiutancką “I iść dalej” oraz dwójkę o przewrotnym tytule “Jeszcze nie mamy na was pomysłu”, bo muzycy pomysł mają na siebie coraz ciekawszy. Czytaj, coraz bardziej pokręcony i nieoczywisty, jeszcze mocniej trzymający odbiorcę w stanie zainteresowania. Aczkolwiek to wciąż wykonawca o oddziaływaniu zero-jedynkowym. Albo się go łyka, albo się nim jakiegoś czasu wiadomo, że za Gruzją stoi nie byle kto, bo muzycy związani z Mentorem, Furią, Thaw, Biesami, Massemord, czy Lichem. Wciąż śpiewają po polsku i na pewno nie są to teksty, które można opisać jako typowe dla metalowej ekstremy. Chcecie próbkę? Proszę bardzo: “Chuj do dupy i w świat jedzie nasz mały polski Fiat”. Gdy będziecie słuchać na dwójce utworu „Jeszcze nie mamy na was pomysłu III”, po jego wybrzmieniu i kilkunastosekundowej przerwie, dostaniecie w prezencie cover „Strzeż się tych miejsc” legendarnego Klausa Mitffocha, pochodzącego z Wrocławia, gdzie odbywa się Into The Abyss. Przypadek?!FUOCO FATUO (Włochy) doom metal, death metal:Deklarują, że eksplorują najbardziej mroczne i opustoszałe przestrzenie, a to, co tworzą, jest niczym piekielnie skondensowana magma, która nie pozostawia niczego na swej drodze poza totalnym zniszczeniem. Panowie z Fuoco Fatuo produkują swoją deathowo-doomową magmę od 2011 roku, a zaczęli u siebie w Lombardii, w miasteczku Varese. Jeśli interesuje was Serie A, właśnie z tej miejscowości pochodzi Gennaro Gattuso, jedna z legend AC Fuoco Fatuo to funeral doom z elementami death metalu. Potwornie ciężki, na modłę Winter albo Esoteric, tylko że zapakowany w egipskie ciemności podniesione do 666 potęgi. Obcowanie z twórczością Włochów jest jak bardzo powolne spadanie w otchłań albo requiem dla świata, który właśnie się skończył. Zero promyczków nadziei, tonizujących fragmentów, skrzypiec, fletów itp. Andrea Collaro (gitara basowa), Giovanni Piazza (gitara), Milo Angeloni (wokal, gitara) i grający z nimi od 2016 roku Davide Bacchetta (perkusja) miażdżą riffami, growlami i sekcją rytmiczną w zwykle kilkunastominutowych sekwencjach. A ich miażdżenie od 2014 roku wypuszcza w świat Profound Lore Records. Sprawdźcie, nie 15 (piątek) i 16 (sobota) maja 2020Gdzie: Wrocław @ Zaklęte Rewiry, ul. Krakowska 100Bilety: 249 zł – karnet dwudniowyOrganizatorzy: Into The Abyss Festival & Knock Out Productions Gdy w wieku 11 lat poznał "Nevermind" Nirvany, nic nigdy nie było już takie samo. Od tamtej pory pozostaje niezmiennie wierny swojej jedynej prawdziwej miłości - muzyce rockowej. Od 16 lat jeździ na koncerty, kolekcjonuje płyty, potrafi wymienić chronologicznie wszystkich członków The Fall. Zapatrzony w największych, ich wzorem pragnie rozsiewać... dobrą rockową nowinę!
Werner Herzog's latest stunning documentary focuses on the bleak yet fascinating subject of capital punishment, following the moving story of Michael Perry and Jason Burkett, two young men found guilty of three capital murders in Texas. Perry was executed eight days after filming commenced, while Burkett was sentenced to life in prison.
Browsing: Into The Abyss FestivalWrocław, Klub Zaklęte Rewiry, 149-249zł Read More Podobnie jak w 2019 roku, ponad dwudziestu wykonawców Into The Abyss 2020 zaprezentuje się na trzech scenach. Prezentujemy podział koncertów na The Experience, The Ritual oraz… Read More Oficjalny program tegorocznej edycji Into The Abyss Festival jest gotowy! Skład zamykają: Gnaw Their Tongues, Neolith, Guantanamo Party Program, Kult Mogił oraz Totenmesse i Temple Desecration!Nieprzeciętną… Read More Poznaliśmy drugą główną gwiazdę majowych koncertów! To Paradise Lost wystąpi na Into The Abyss Fest 2020 u boku Venom, Dead Congregation i wielu innych. Ostatnie wydawnictwo brytyjskiej grupy to ich piętnasta płyta – „Medusa” z… Read More Piąta odsłona Into The Abyss Festival odbędzie się w dniach 15 i 16 maja 2020 roku we wrocławskim klubie „Zaklęte Rewiry”! Into The Abyss to dziś… Read More Czwarta edycja festiwalu Into The Abyss odbędzie się w dniach 10-11 maja we wrocławskim klubie Zaklęte Rewiry. Na festiwalu wystąpią: Sólstafir, Mgła, Godflesh, Primordial oraz siedemnastu… Read More 11 kapel z kraju i ze świata, 2 dni, dwa kluby, Wrocław. Read More
EVE Online's new Into the Abyss expansion brings you face to face with an ancient enemy and new space! Explore and survive Abyssal Deadspace where the myster
INTO THE ABYSS FEST IV - RELACJA W ostatni weekend do Wrocławia zleciała się cała masa wyśmienitych hordów. Trzy sceny, pełna hala z merchem, kible bez umywalek(prawdziwy metal nie myje rąk, hehe), piwo wątpliwej jakości. W ponad trzystukilometrową trasę wyruszyłem głównie dla mojego ukochanego Primordial, widząc jednak co będzie się odpierdalało drugiego dnia na Abyss Scene(Doombringer, Revenge, Godflesh, Mgła - dream team...) stwierdziłem, że przejechać pół Polski dla jednego koncertu nie ma sensu i zabawiłem na dłużej. Podsumuję to tak: gardło zdarte, ciało posiniaczone, w uszach piszczy, portfel świeci pustkami. Czyli zajebiście! Dobra, bez zbędnych ozdobników przechodzimy, w kolejności chronologicznej, do tego co widziałem: DAY #1 Tylko jeden koncert, ale JAKI. W zasadzie dla nich zawitałem na Into the Abyss, więc nie mam co narzekać. Chciałem jeszcze wpaść na Krypts, bo wizja gruzowatego def dumu miażdżącego czaszkę zawsze do mnie przemawia, ale niestety zmuszony byłem wracać do hotelu, bo na szóstą rano miałem do oddania tekst o objętości 12 kartek A4 pod groźbą niezaliczenia studiów. To jest prawdziwy black metal, a nie jakieś rurki z kremem. Primordial Jeszcze przed wejściem Irlandczyków na scenę(a może tam byli, tylko bez Alana? Cholera, nie pamiętam...) rozbrzmiało ich sztandarowe preludium, czyli "Dark Horse on the Wind", które dobrze wprowadziło w klimat i było swoistą ciszą przed burzą(albo burzą przed ciszą - pozdro dla kumatych! :)). Zapanował podniosły, bitewny nastrój, po czym za chwilę Nemtheanga wyszedł z cienia, na mojej mordzie pojawił się banan, a zaraz potem zagrały pierwsze nuty "Where Greater Men Have Fallen". Spodziewałem się, że otworzą czymś innym, ale jak teraz patrzę - nie dało się lepiej. Powolne, marszowe intro, rozgrzanie publiczności, a po minucie: "Go!", wykrzyczane zarówno przez wokalistę jak i przez słuchaczy. Od tej pory nie ma już odwrotu, jest tylko ogień i pierdolona pożoga. Potężny jest to utwór, a potęgę tę najlepiej doświadczało się na własnej skórze przy okazji refrenu, gdzie chyba cała hala skandowała: "Where greater men have fallen/Here we stand guard...". Chyba po raz pierwszy doświadczyłem czegoś takiego, gdzie publika była pełnym sercem zaangażowana we wspólne śpiewanie tekstów. Nie dziwota jednak, skoro Primordial tekstami, charyzmą i talentem wokalisty stoi. Tak, ten wieczór należał do Alana, z całym respektem do instrumentalistów. Już pierwszy kawałek uświadomił mi, że panowie są w szczycie formy, a po 30 latach nadal im się chce. Za ciosem poszedł otwieracz z najnowszego, świetnego albumu, czyli "Nail Their Tongues". Utwór, bohaterem którego Luter we własnej osobie, w pierwszej połowie atakuje chwytliwymi riffami i średnim tempem, by w drugiej przejść w bezlitosną kanonadę blastów i blackmetalową melodykę. Tak jak przed chwilą i tutaj w refrenie wybrzmiał głos nie tylko ze sceny, ale i spod niej. No jak tu nie wygłaszać: "O Luther, did you know you were able to pierce the tongues of liars"? No jak? Szczerze to każdy kawałek jaki poszedł, a jeśli dobrze pamiętam, było ich dziewięć, pełen był tego typu "hajlajtów". Primordial dobitnie udowodnił, że nie grają sobie od tak, byle odegrać materiał i wyjść bez ani mru mru, tylko po to, żeby w pełni zaangażowani byli wszyscy, którzy przyszli na ten koncert. I chyba w tej kwestii nikt nie miał prawa być rozczarowany. Ja byłem wręcz zachwycony, a podsłuchując rozmowy tuż po zakończeniu gigu i czytając opinie na forach, nie tylko ja. Nemtheanga wyraźnie starał się, aby każdy się tu dobrze bawił, to wrzeszcząc: "Are you with me?!", to przelatując oczami po hali(super, że wyraźnie było widać, że chce utrzymać kontakt wzrokowy z ludźmi, jakby rzeczywiście chciał się upewnić, czy każdy spędza właśnie jeden z lepszych wieczorów swojego życia), to umiejętnie budując suspens przed odegraniem każdego z utworów, wygłaszając krótkie wstępniaki(zawsze mnie cieszy, gdy jest to coś więcej niż tylko wymówienie tytułu) czy zachęcając do brania udziału w show na różne sposoby. To jest, kurwa jego mać, prawdziwy, godny tej nazwy frontman. Setlista była doskonała, panowie bardzo uczciwie potraktowali swoją dyskografię, pomijając w zasadzie tylko "A Journey's End" - no ale coś trzeba było, wybitnych kawałków było i tak zbyt wiele, by zaprezentować je wszystkie. Poleciały więc i rzeczy z wcześniejszych materiałów("Gods to the Godless", "Sons of the Morrigan" - w szczególności ten drugi to miazga, ta końcówka!), i tych późniejszych("As Rome Burns", "No Grave Deep Enough", "Bloodied yet Unbowed"). Naprawdę mógłbym rozwodzić się nad wykonaniem każdego z nich, jednak nie chcę aż tak się rozpisywać. Tam trzeba było po prostu być. Ja - i myślę że nie tylko ja - szczególnie dostrzegam, jak potężna dawka emocjonalna zawarta jest w tych utworach. Jaka krocząca potęga, gotowa zmiażdżyć wszystko na swojej drodze, rozliczając się z historią minionych wieków. Utwory tego zespołu nie są o dupie Maryni, tylko o poważnych, czasem wręcz podniosłych i patetycznych - lecz mówię o tym w pozytywnym tonie! - sprawach, a niektóre momenty powodują nawet zakręcenie się łezki w oku. Ale jest i czas na triumfalne okrzyki("Sing! Sing! Sing to the slaves that Rome burns! Sing!" - ja pierdolę, co to jest za fragment...) i żywiołowe, zagrzewające wręcz do walki galopady(całe "No Grave Deep Enough"). Chyba wszyscy spodziewali się, co będzie na końcu. Koncert Primordial bez "The Coffin Ships" to jak żołnierz bez karabinu. Nie bez powodu takie kawałki daje się późno, gdy oczekiwania sięgają już zenitu. Im bardziej się zagłodzisz, tym lepiej smakuje, prawda? Gdy wybrzmiały pierwsze pociągnięcia za struny, poziom entuzjazmu w tym miejscu osiągnął chyba apogeum. Ja nie będę się rozwodził, bo o tym kawałku powiedziano już chyba wszystko. Absolutny geniusz i kwintesencja tego, co miałem na myśli, mówiąc "ładunek emocjonalny". Te 10 minut minęło jak z bicza strzelił. Byłem TAM całym swoim ciałem i duszą, nie liczyło się nic innego. A na koniec - jakby komuś było mało - dojebali finał, bez którego to wszystko nie miałoby prawa bytu. "Every empire in this world must fall..." i wszyscy wiedzą o co chodzi. "WHERE IS THE FIGHTNING MAN? AM I HE?" i tyle w temacie. Ten utwór to prostu pieprzony hymn, pomnik, monument. Na końcu Nemtheanga zeskoczył ze sceny, dając się ponieść chwili i wszedł między ludzi, pozwalając im również przyczynić się do tego, co dobiega z mikrofonu. Ależ był tam kurwa ścisk! Kapitalna końcówka, po której długo jeszcze dobiegały krzyki: "Primordial! Primordial! Primordial!". Cóż, ja sam chciałbym jeszcze usłyszeć "Heathen Tribes" czy "Song of the Tomb", ale nie można mieć wszystkiego. Do następnego razu! Hails! Zdecydowanie koncert festiwalu. DAY #2 Drugiego dnia nie wisiało już nade mną widmo oblania czegokolwiek. No może kolegi z boku - piwem. Zobaczyłem więc wszystko co chciałem. No, prawie - szkoda, że wskoczyła Gruzja(słuchałem ich albumu i podziękuję, totalnie nie przemawia to do mnie) zamiast Totenmesse. Ci drudzy wydali w zeszłym roku całkiem zjawiskową płytę, będącą mieszanką naszej rodzimej Odrazy i szwajcarskiego Bolzer... chętnie sprawdziłbym, jak to brzmi na żywo. Happens. Doombringer Jako że tegoroczne "Walpurgis Fires" stanowi dość istotny element mojej playlisty w ostatnim czasie, że tak się wyrażę, to na Doombringer poszedłem z dużymi chęciami. Ciekaw byłem, jak odwzorują ten duszny, opętany klimat na żywo. Oczekiwań nie miałem praktycznie żadnych - z całym szacunkiem, ale z tym zespołem nie jestem jakoś mocno związany emocjonalnie czy sentymentalnie. Debiut mi się podobał, ale nie zapamiętałem z niego zbyt wiele, dwójeczka jest w pytę. Kompletnie nie miałem pojęcia o wizerunku scenicznym tych gości, zaskoczyło mnie więc, że wyszli na scenę... w koszulach. No eleganccy panowie po prostu. Spodziewałem się mroku, świec, rytualnych ołtarzy, świńskich ryjów nabitych na pal etc. etc. jak to w tym naszym blackmetalowym poletku bywa. Jedynie wokalista się wyróżniał, będąc ubranym na biało zamiast jak na pogrzeb. Miał też zajebisty naszyjnik z kości i aparycję - jak słusznie jeden z naszych forumowych kolegów zauważył - Bohdana Smolenia ;) a przy okazji - obłęd i szaleństwo w oczach. Nie wiem, na ile było to szczere, a na ile dobrze odegrane, ale faktycznie dało się wyczuć ten pierwiastek opętania, zwłaszcza gdy ten deklarował swoje złowieszcze inkantacje. No ale let's get to the point, kurwa, mieszanka black, death i thrash metalu wykonywana przez Doombringer sprawdza się na żywo po prostu świetnie. Myślę, że spora w tym zasługa brzmienia - wszystko brzmiało selektywnie, nie zlewało się w gęstą masę nawet podczas tych najbardziej intensywnych momentów. Nie będę się rozwodził nad setlistą, bo nie znam tych gości aż tak dobrze, ale mniej więcej po równi potraktowali zarówno jedynkę jak i dwójkę. Ich najnowsze wyziewy brzmią bardziej klasycznie, jest tam sporo chorobliwie melodyjnych partii(w pozytywnym tych słów znaczeniu) i takiej prymitywnej atmosfery z black metalu pierwszej fali. Bardzo mi robiły utwory z "Walpurgis Fires", ale i te starsze - była tam masa zajebistego riffowania, główka chodziła aż miło. Nie było na tym koncercie rozpierdolu w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale to pewnie dlatego, że ludzie dopiero co przyszli i potraktowali Doombringer jako rozgrzewkę. Na ogromny plus pan wokalista, który wykrzykiwał kolejne frazy z pasją, energicznie machał banią i czasem stroił miny szaleńca. Były growle, wrzaski i rytualne zawodzenia. Całość fajnie kontrastowała z tym "dostojnym" wizerunkiem całości :) Ogólnie lepszego rozpoczęcia drugiego dnia nie dało się wymarzyć, panowie nastroili publikę najlepiej jak się dało. Szkoda, że tak krótko - jak dla mnie mogliby odegrać całą dyskografię i nie miał bym dość. Revenge Po przerwie nastąpił czas na warmetalowców z Kanady. Tu już ludu zjawiło się znacznie więcej - widać, że byli tu tacy, co przyjechali głównie dla nich. Ja przyznam, że z Revenge nie miałem zbyt dużej studyjnej styczności - wiedziałem mniej więcej, jakiego brzmienia się spodziewać, coś tam kiedyś słyszałem, absolutnie jednak nie nazwę się fanem. Bez zbędnego pierdolenia - ci goście to po prostu wyraz totalnego bestialstwa i zezwierzęcenia. Hiper-intensywny atak na bębnach, grindowe riffy, podwójne wokale - pan gitarzysta zdzierał struny głosowe jak się dało, rzygając bluźnierczymi epitetami na blackmetalową modłę, zaś basista - o wyglądzie seryjnego mordercy - emanował wyziewem z totalnej otchłani, niskim i demonicznym, prawie że godnym Craiga Pillarda. Duet ten świetnie się uzupełniał: wokalnie był to kapitalny gig, a i perkusyjnie - gość napierdalał, jakby to miał być ostatni występ w jego życiu, myślałem że jego zestaw zaraz rozpadnie się na kawałki. Tu już chłopaki pod sceną rozkręcili się - było moshowane. Mnie ten występ się całkiem podobał, choć nie jestem fanem tego typu grania - zbyt monotonne i jednostajne. Wiem, że są tacy, co z łatwością odróżnią te utwory, dla mnie jednak trochę się one zlewały. Co chwilę ta sama kanonada na garach, ta sama solówka. Po 30 minutach miałem już lekki przesyt. Mówię, na pół godziny takie granie jest świetne, później jednak mam wrażenie, że wszystko już zobaczyłem i nic mnie nie zaskoczy. Dużo by też zyskali na obecności drugiej gitary - podczas solówek, iście chaotycznie-slejerowskich, brakowało trochę mocy i pryskał ten czar totalnego WPIERDOLU i nisko zestrojonych gitar. Za to podobały mi się zwolnienia: ciężar jak skurwesyn. Nie jestem do końca targetem tego typu grania, mimo wszystko - nie żałuję czasu spędzonego na Revenge. Dla mnie mogło być nieco krócej, po pewnym czasie poczułem po prostu, że okej, wiem jak to wygląda, już mi starczy. Wiem jednak, że są fanatycy tego typu napierdalania i zastrzyku adrenaliny i dla nich musiał to być świetny występ. Godflesh Chyba jednak na brytyjskich weteranów industrialu czekałem najbardziej. Swego czasu, "Streetcleaner" zrobił na mnie ogromne wrażenie, a niektóre momenty z tego pomnika szczególnie zapadły mi w pamięć. Kolejne materiały znam mocno pobieżnie, ale nie szkodziło mi to świetnie się bawić na koncercie. Dwóch zwyczajnie wyglądających gości i laptop odpowiadający za beaty, a jakie zniszczenie. Ryk Justina w pierwszym utworze słyszał chyba cały Wrocław... co tu dużo gadać? Było transowo, hipnotycznie, czasem wręcz dyskotekowo. Wiecie, wszyscy naćpani, nie do końca wiedzą co dookoła nich się dzieje, wsłuchani w powtarzalne rytmy i nabicia automatu perkusyjnego. Takie miałem odczucia, ale podobało mi się to. Set był zróżnicowany; zaczęło się od dość chwytliwych i bujających utworów, środek zaś był industrialny w pełnym tego słowa znaczeniu - zimny, odhumanizowany. Z tej części koncertu mam jakąś pustkę w głowie - było zajebiście, ale w sumie nie wiem co tam się działo. Natomiast mniej więcej od tego momentu ludzie domagali się już najbardziej rozpoznawalnego chyba kawałka Godflesh. Mowa tu oczywiście o "Like Rats". Broadrick i Green jednak konsekwentnie trzymali się setlisty, bo otwieraczem z kultowego "Streetcleanera" uraczyli nas dopiero na samym końcu. Ale to dobrze - piękny cios w ryj na zwieńczenie świetnego występu. Działo się pod sceną, oj działo się - panowie chyba świadomie zagłodzili bestię, by ta odpaliła się w szczytowym momencie. "YOU BREED! LIKE RATS!"... i ten tektoniczny bas. Tak, drgania z szarpanych strun dało się wyczuć na własnym ciele. Brzmieniowo nie ma do czego się przyczepić. Jedyne czego mi zabrakło, to ze dwóch kawałków więcej z mojego ulubionego debiutu. Usłyszeć "Christbait Rising" albo tytułowy to by było coś. To było moje pierwsze zetknięcie z Godflesh na żywo, ale chcę więcej! Mgła Poprzedni koncert był dość intensywny, ja byłem po kilku piwach, a pora całkiem już późna. Z tego powodu na Mgłę udałem się zmęczony i stanąłem nieco dalej - nie miałem już siły na szaleństwa w środku, zresztą nie pasowało mi to zbytnio do koncertu tego zespołu. Wolałem podziwiać kunszt Darkside'a za garami, bo jest co podziwiać. Mgła nie zaskoczyła - ot, czterech zakapturzonych gości i występ na wysokim poziomie. Trochę za bardzo wyrachowane i profesjonalne(?), ale w sumie taka jest formuła Mgły, także live. Nie mogę czepiać się braku kontaktu z publiką, bo nie leży to w obrębie całej konwencji. Frekwencja dopisała - widać było, kto tu jest headlinerem. Sporo młodych(odezwał się...). Fajnie było usłyszeć te świetne kompozycje na żywo. Niektórzy czepiają się tego zespołu, bo zbyt melodyjnie, zbyt przystępnie, zbyt mało blackmetalowo. Faktycznie ta muzyka jest taka, że jakby puścić w radiu to wyłączyłoby to znacznie mniej ludzi, niż np. Darkthrone. No i chuj z tym, jak tego się po prostu dobrze słucha. Niektóre momenty chwytają za serce. Zbyt ckliwie? Możliwe; te zarzuty słyszałem niejednokrotnie, także w kontekście innych zespołów, choćby Dissection. Mnie te melodyjki robią, choć mówię - niewiele się to różni od tego, jakbym sobie włączył to z cdka we własnym domu. No, z jednym wyjątkiem - Darkside. Oglądanie tego gościa to czysta przyjemność. Odpuściłem sobie machanie dyńką, żeby zobaczyć, jak ten dwoi się i troi. Bębny w tym zespole są fenomenalne, Ameryki nie odkryję. Co najważniejsze, były świetnie nagłośnione, jakby faktycznie stanowiły centrum tego występu. Co poleciało? Bez zaskoczeń, prawie całe EiF(nie było tylko III) i dobrze, bo to najlepszy pełniak tego zespołu, było WHTN I i VII, było FDTN II, coś z "Grozy" i chyba z "Mdłości"? Nie pamiętam, wybaczcie. Największe wrażenie zrobiło na mnie EiF II(ten utwór to po prostu petarda), FDTN II ze świetnym polskim tekstem i - ku mojej niepohamowanej ekscytacji - EiF V na sam koniec setu(druga połowa to najlepsza rzecz w dyskografii Mgły i w całym bm w ogóle - a za ten motyw na garach pan perkusista powinien otrzymać Nobla, rzekłem). W sumie dostałem wszystko, czego oczekiwałem, a końcówka zaserwowała mi potężne katharsis. Bardzo dobry występ. Wiecie, pół dnia w pociągu nie będę poświęcał, żeby ich zobaczyć ponownie, ale jak będą grali gdzieś w okolicy, to bardzo chętnie wybiorę się na Mgłę znowu. --------------------------------------------------------------------------------- No i to tyle. Doskonała impreza, warto było się tłuc. Do następnej edycji!
Diluc states that the Abyss Order is manipulating the hilichurls in an attempt to stall them, but it that will not be enough. Venti then dispels the barrier. As they navigate the lair and reach the top, Venti realizes they can't get any further, as the ruins are actually part of old Mondstadt , from a time when the Anemo Archon was the tyrant
Mój wyjazd na czwartą edycję Into The Abbys Festiwal długo stał pod znakiem zapytania. Sytuacja wyklarowała się pewnie około 10 dni przed planowanym wyjazdem. Wyklarowała się na tyle, że dziś mogę zdać Wam krótką relację z tejże imprezy. Skład w tym roku był powalający. Zastanawiałem się jak się do takiej imprezy zabrać i jak zobaczyć jak najwięcej. I oczywiście coś poimprezować hehe. Zadanie wydawało się dość karkołomne. Muszę jednak przyznać, że w większości, co chciałem, to widziałem. Przynajmniej w jakiejś części. Impreza towarzyska była przednia. Jedziemy! Zacznijmy od tego, że wyruszyliśmy z Rzeszowa o a sześciogodzinną jazdę busem umilały nam dyskusje o scenie i wódeczka Ogiński. We Wrocławiu należało coś zjeść, zalogować się w hostelu i skoczyć na piwko. Tym razem za miejsce bifora posłużył nam pub 4 Hops. Potem tramwaj pod klub i wbijamy. Najpierw postanowiłem się rozejrzeć. Miejsce robi wrażanie. Wszystko rozplanowane zajebiście. Choć na początku miałem lekkie problemy z nawigacją po obiekcie. Wpadłem na główną scenę, a tam już Cyprian z kolegami otwierał imprezę. Postanowiłem sobie, że na tym feście priorytetem będą zespoły, których nie widziałem. Dlatego też o występie In Twilight Embrace wiele Wam nie napiszę. Idę o zakłada, że było lepiej niż bdb. Ja jednak pomaszerowałem po piwo, a potem pod The Ritual Stage, żeby zobaczyć Brazylijczyków z Jupiterian. Przyznam szczerze, że wgniótł mnie ten występ w podłogę. Cała otoczka, wygląd sceniczny, brzmienie zrobiły taką robotę, że nie mogłem podnieść szczęki z podłogi. Może nie brzmiało to krystalicznie, ale myślę, że nie miało tak brzmieć. To był po prostu totalny dźwiękowy walec, który rozjechał mnie w każdym możliwym kierunku. Takiego obrotu sprawy można się było spodziewać. Festiwale żądzą się swoimi prawami. Te prawa są dość drastyczne, szczególnie gdy są dwie kapele, które grają po sobie, a człowiek chce sobie zapalić szluga. Skutkiem czego wpadłem na główną scenę, gdy Entropia grała od kilku minut. Możecie mi nie uwierzyć, ale tych chłopaków widziałem na żywo po raz pierwszy. Nie mam pojęcia, jak to się stało. W każdym razie to, co pokazali rozjebało mnie dokumentnie. Ostatnia płyta to zdecydowania ich najlepsze dzieło. Oni to wiedzą i zapewne, dlatego to na „Vacuum” oparli swój set. Wbijają w ziemie te numery. Trans jest niesamowity. Płynie się z tymi dźwiękami. Nie miałem pojęcia, kiedy mi minął ten czas. A grali 45 minut… Dla mnie Entropia potwierdziła znakomitą formę z płyt. Koncert majstersztyk. Oracle: No ja pierwszy występ jaki widziałem tego dnia to Popiół. Byłem ciekaw co tam się odjaniepawli, bo z płyty ten zespół mnie kupił. No i koncertowo to też naprawdę nieźle wyszło. Oczywiście kapela skupiła się na debiutanckim właśnie krążku. Już to pisałem w recenzji, ale czuć u nich, że jest to niejako kontynuacja tego co działo się onegdaj w Thy Worhisper. Co prawda ten ich pagan metal jest bardziej do obserwowania niż dzikiego napierdalania w tłumie, takoż też czyniłem. Nie pozostało mi nic innego jak po skończonym gigu uciekać znowu w kierunku The Ritual Stage, żeby zobaczyć Mord’A’Stigmata. Postałem jednak na ich koncercie dosłownie moment. Sorry chłopaki. Tym razem żarcie wygrało. Albo teraz, albo na Primordial… Pobiegłem, więc na zapiekankę. Kolejka była zajebista, ale zapiekanka podobnie. Spaliłem ćmika, uzupełniłem piwko, strzeliłem banie przy barze i poszedłem dalej pławić się w metalu. Gdy wpadłem na scenę Abyss, właśnie się zaczął występ Primordial. A może nawet już chwilę trwał… ? Niestety zaraz przychodzi sms, że redaktora Oracle wyjebali z klubu. Byłem ciekawy o chuj chodzi, bo to niespotykanie spokojny człowiek jest. Wypadłem na zewnątrz, chwile pertraktacji na bramce, chwile z ochroniarzem. Ustaliliśmy, że sobie chwile pospaceruje, jebnie kawusię na stacji i będzie git. Stwierdziłem, że nic w takiej sytuacji więcej nie zdziałam i wracam na koncert. Nie postałem jednak długo, bo przychodzi sms, że już jest w środku. Poszedłem, więc dowiedzieć się jeszcze raz, o co poszło. Trzeźwy to on nie był, ale na jego usprawiedliwienie napiszę, że było tam znacznie więcej, znacznie bardziej pijanych ludzi. Znam goście nie od dziś i wiem też, że do bitek i awantur to nie jest skory człowiek. Nic się jednak nie wyjaśniło, ponoć takie praktyki ochroniarskie są w tym klubie. Nie wiem, nie znam się. Powtarzam, co usłyszałem. Wiem jednak, czego nie usłyszałem za wiele: Primordial. Ale co zrobisz? Taka sytuacja… Oracle: Sam kurwa nie za bardzo wiem o co chodziło, faktem jest, że po interwencji pewnych osób wszedłem z powrotem. Ochrona stwierdziła, że nie musi się przede mną tłumaczyć, a stan upojenia jest wystarczający by mnie nie wpuszczać. Bo agresorem ni chuja nie byłem, nie uwierzę. No nic, zdarza się, co złego to nie ja. Teraz jednak stwierdziłem, że nie odpuszczam. Krypts chciałem zobaczyć na żywo. Od razu napiszę, że ostatniej płyty jeszcze nie słuchałem. Zapewne to o nią oparli znaczną część setu. Myślę, że niedługo się zabiorę za „Cadaver Circulation”, a wrażeniami podzielę się na łamach Chaosa. Było jednak kurewsko ciężko. Atmosfera na tym koncercie była niesamowita. Po prostu: gruz, smoła siarka i ekstremalnie walcowaty śmierć metal. Niesamowicie wysoki poziom. Genialny koncert. Gdy Krypts zeszli ze sceny, było już jakoś przed północą. W każdym razie na głównej scenie grał Sólstafir. Poszedłem zobaczyć. Muszę jednak przyznać, że o tej godzinie, po tylu piwach i po takich kapelach jak Krypts, nie leżała mi ta stylistyka. To nie był dzień na tych Islandurów. Kiedy indziej się jeszcze zobaczymy. Poszedłem, więc na ostatnie piwko, po chwili odezwała się ekipa z hostelu. Ustalone zostało, że spierdalamy, więc spierdalamy. Poszliśmy spacerem w kierunku starego miasta. Po drodze jeszcze monopol, nocne dyskusje i spać. Dzień drugi we Wrocławiu zaczął się dość ciężko. Byłem lekko przytłoczony wrażeniami dnia poprzedniego. Jeśli można to tak nazwać hehe. Pogoda jednak bardzo ładna. Pasuje się przejść. Ogarnęliśmy śniadanie i ruszyliśmy w miasto. Coś się tam zjadło, coś się wypiło. Polecam wizytę w Browarze Stu Mostów. Nie będę się jednak tu o tym rozpisywał. Chodzi o muzykę. W sobotę należało być w klubie wcześniej. O Doombringer rozpoczynał drugi dzień imprezy. I tu też podobna sytuacja jak wczoraj z Krypts. Bardzo słabo znam ostatnią płytę. Nie zmienia to jednak faktu, że wyglądało to zajebiście. A początku miałem wrażanie, że z brzmieniem było coś nie tak. Potem jednak specjalista od kręcenia gałkami się zrehabilitował i goście zaczęli mordować. Jednym okiem patrzyłem na koncert, drugim kontrolowałem kolejkę po piwo. Muszę przyznać, że na głównej sali było kurewsko gorąca. I to jest w zasadzie mój jedyny zarzut do całej tej imprezy. Przydałaby się jakaś klimatyzacja albo kilka wentylatorów, bo człowiek był od razu zlany potem, gdy tylko tam wszedł. Oracle: No ja oglądałem Doombringer obydwoma oczami i powiem Wam, że czegoś takiego się spodziewałem. Przede wszystkim wokal to naprawdę opętany typ – dzięki niemu koncert Doombringer nabierał dramatyzmu. A że dobrał sobie na tę trasę bardzo dobrych muzyków – nie mogło się nie udać. Obwieszony naszyjnikami z kości (oczywiście do pasa) brzmiał praktycznie jak na płytach, co już w mojej opinii jest czymś! Kapela zrobiła przejazd przez praktycznie całą dyskografię, łącznie z demówkami, co naprawdę mnie ucieszyło. Osobiście dla mnie – doskonały show. Gdy goście skończyli stwierdziłem, że sprawdzę, co to jest ten cały Khost. Nie znałem wcześniej, ale tak mnie kupili, że zostałem do końca. Przedziwna była to muzyka. Sporo hałasu, sporo doom, sporo innych totalnie pojebanych rzeczy. Wszystko to podparte dość nietypową prezencją sceniczną. Perkusja ukryta za parawanem. A może w ogóle jej nie było? Jeden gość w jakimś płaszczu przeciwdeszczowym. Też chuj wie, o co chodzi. W każdym razie mnie kupili. To było tak zajebiste show, że aż zapomniałem o tym, że Revenge lekko się zazębia z tym gigiem. Skutkiem czego wpadłem na salę koncertową, jak kończyli grać „Traitor Crucifixion” . Oracle: To był chyba mój trzeci raz z Revenge i za każdym razem zaliczam ich występy do totalnego wpierdolu. Pomimo upływu lat od ich pierwszego koncertu jaki było mi dane widzieć (przed Angelcorpse w Krakowie eony temu) w tej komandzie wciąż tkwi ta sama agresja. Wrocławski koncert niczym się nie odróżniał – co nie pozostało też bez wpływu na publikę. Wysokie natężenie brutalności w młynie eksplodowało z każdym kolejnym kawałkiem odgrywanym przez Kanadyjczyków. Nawet jakiś dowcipniś krzyknął, żeby na odmianę zagrali coś szybkiego, hehe. Grupa Vermina i Reada spełniła to życzenie z nawiązką. Totalna. Pierdolona. Anihilacja. Postałem chwile i zdecydowałem, że muszę coś jednak opuścić. Poszedłem coś zjeść, uzupełnić piwo i wbiłem na The Experience Stage zobaczyć Gruzję. Prawie w ostatniej chwili goście dołączyli do składu w zamian za Totenmesse. Co myślę o Gruzji? Na początku „Iść dalej” mnie kupiło. Potem trochę o tej płycie zapomniałem. Byłem ciekawy, jak to się prezentuje na żywo. I jak dla mnie było grubo. O brzmieniu nie będę się wypowiadał, bo stałem przy barierkach. Coś tam momentami jednak się sypało, bo były chwile bez wokalu. Goście na scenie jest sześciu, z czego trzech to wokale. Czy ma to sens? Ma. Ponieważ ma to być zamieszanie, chaos i element niepokoju. Autentycznie, cały koncert myślałem, czy nie dostanę czymś w ryj albo ktoś czegoś na mnie nie wyleje. Jeden typ z garniturze. Inny w żonobijce w zdjęcia z pornusów. Nie wiem nawet, co mam o tym myśleć. Wiem jedno: było to w jakiś sposób ideologicznie spójne i miało to sens. Pasowało do muzyki. I nawet te Filipinki…. No kurwa na koncercie black metalowym. Zdecydowanie warto było wybrać się na Gruzję i doświadczyć tego absolutnie pojebanego show. Nie ma na polskiej scenie drugiego takiego hordes. Zaryzykowałbym twierdzenie, że i na zagranicznej scenie próżno szukać drugiego takiego tworu. Poza tym: zastanawialiście się kiedyś, co by było, jakby w Gruzji powstał zespół black metalowy o nazwie Polska… Po tym musiałem się napić. Piwko, mała bańka i lecimy na Godflesh. Żeby była pełna jasność tematu: ja nigdy jakimś zajebistym wyznawcą nie byłem, aczkolwiek doceniam i podziwiam. Dlatego na pewno nie chciałem omijać tego występu, byłem jednak dość solidnie zmęczony, więc ustawiłem się raczej w dalszej odległości od sceny, aby sobie spokojnie pooglądać. Ma to granie coś w sobie. Coś, co nie pozwalało mi oderwać oczu od sceny. Gdzieś w połowie jednak oderwałem, bo musiałem skoczyć się odlać. Wracając, zapaliłem jeszcze ćmika i kupiłem piwo, z którym poszedłem kontynuować obserwacje Godflesh. Był to znakomity koncert. Gdy skończyli, poszedłem na scenę rytualną zobaczyć Sabbath Assembly. Lubię ich z płyt, ale to jak wczoraj z Sólstafir. To nie był dzień na takie granie. Znudziło mnie to po jakiś dwóch numerach i postanowiłem pójść się przewietrzyć, bo do Mgły to zostało może z pół godziny. Zamówiłem jeszcze coś do jedzenia. W pewnym momencie okazało się, że przestrzeń przed klubem kompletnie się wyludniła. W palarni prawie nie ma nikogo, w kiblu nie ma kolejki. Za to pod główną sceną absolutne tłumy i ścisk niemożliwy. Tu jednak postanowiłem spróbować dopchać się pod samą scenę. I mniej więcej mi się udało. Nie wiem, który to mój koncert Mgły. Chyba piąty. Goście zawsze dają radę. Jak zwykle Mikołaj z ekipą pokazali absolutną klasę. Brzmieniowo znakomicie. Dobór utworów również. Znakomicie, że zamykali ten festiwal. To było perfekcyjne podsumowanie tej imprezy. Początkowo był plan, żeby jeszcze zostać na Nightrun, ale już nie było mocy… Wróciliśmy na kwaterę, dopiliśmy co nam zostało i tak się zakończyła znakomita IV edycja tego festiwalu. To teraz spróbuję to podsumować. Miejsce fantastyczne. Ma klimat i ma sens. Całość bardzo dobrze rozplanowana, choć na początku można się było pogubić. Na minus to ten upał na głównej sali. Jak wbiło więcej ludzi, to pot się lał po dupie. Dobór kapel? Moim zdaniem aż za dobry. Naprawdę nie było się, kiedy wylać, nie mówiąc już o zjedzeniu czegoś czy staniu w kolejce po piwo. Po prostu nie było fizycznej możliwość zobaczyć wszystkiego. Dlatego żałuje, że nie było mnie na koncercie Arrm, Messa czy Suma… Nie dało rady… Moim zdaniem, mogło być tych kapel odrobinę mniej. Cale zaplecze, jak i organizacja na piątkę z plusem. Wielki szacunku za robotę organizatorów. Piwko znakomite, jedzenie perfekcyjne. Ponoć lokal już zabukowany na piątą edycję. Zapewne wbije, ale będę mniej pił hehe. Oracle: Ja też. A half-orc paladin went mad during a fungal wedding rehearsal, and now NEVER FEELS CLEAN AGAIN. I granted them, by DM fiat and the grace of their god, the prestidigitation cantrip for cleaning purposes only. That's a great post ill definitely consider some of his stuff. I love the idea about npcs teaching undercommon.

Czwarta edycja Into The Abyss odbędzie się w dniach 10-11 maja we wrocławskim klubie Zaklęte Rewiry. Na festiwalu wystąpią: Sólstafir, Mgła, Godflesh, Primordial oraz siedemnastu innych artystów. Zespół Totenmesse odwołał swój występ z przyczyn zdrowotnych. Na ich miejsce wskakuje gang gruzińskich handlarzy (tanich) win. Po kontrowersyjnym clipie „Opuść mnie” i płytowym debiucie „I iść dalej” (Godz Ov War Records), Gruzję można pokochać albo znienawidzić, ale na pewno nie można im odmówić swoistej wyjątkowości. Będzie to drugi ich występ na żywo w historii. Liczymy na wiele wzruszeń rodem z klatki schodowej na warszawskiej Pradze, płonącej niczym norweski kościół.

. 483 358 491 279 51 41 363 145

into the abyss fest iv